Kategorie
Aktualności » Wiadomości prasowe
ZUCHWAŁE KRADZIEŻE W SKLEPACH
Handlowcy i sklepikarze wydają miliardy na walkę ze złodziejami. Rachunek za to wystawiają nam – uczciwie kupującym klientom.
Ochroniarz jednego z hipermarketów w Krakowie opowiada o elegancko ubranym starszym panu – jak się okazało, profesorze uniwersytetu – który pod gustownym kapeluszem próbował przemycić świeżego kurczaka. Wpadł, bo zanim krążąc po sklepie, doszedł do wyjścia, po twarzy zaczęły mu spływać strużki wody z rozmrażającego się mięsa.
W markecie budowlanym w Opolu zatrzymano z kolei małżonków, znanego prawnika i lekarkę, którzy zatopili drogą baterię łazienkową w wiadrze z farbą. Menedżerowie z korporacji, próbujący ukraść iPady bądź wyrafinowany alkohol, też nie są już niczym nadzwyczajnym. Wśród socjologów pojawiają się opinie o nowej chorobie klasy średniej.
Jeszcze 10 lat temu w sklepach kradli głównie ludzie z marginesu i pryszczaci młodzieńcy. Jednak w ostatnich, kryzysowych latach zjawisko bardzo się zdemokratyzowało. Z oficjalnych danych policji wynika, że złodzieje reprezentują pełen przekrój społeczeństwa pod względem płci, wieku, wykształcenia i statusu majątkowego.
Pracownicy ochrony sklepów na przełomie roku mają pełne ręce roboty. Najpierw przed Gwiazdką, potem w czasie poświątecznych wyprzedaży. Zwłaszcza w sklepach z odzieżą, obuwiem, elektroniką czy drogeriach, gdzie o tej porze roku kłębi się tłum klientów.
Sprawcy kradzieży zresztą wcale o sobie tak nie myślą. Uważają się za cwaniaków, spryciarzy, czasem widzą w tym sposób na sprawdzenie się z dużą dawką adrenaliny. Na forach rozpisują się o swych wyczynach. "W grudniu, w Galerii Mokotów, kilka razy przekładałam droższe buty do pudełek z podobnymi, ale dużo tańszymi. Jak się w kasie przyczepią, to mówię, że przymierzałam kilka par i się pomyliłam, oddaję buty i z głowy. Ale zwykle się udaje. U Baty za odlotowe botki po 399 zł zapłaciłam 129 zł. Nieźle, co?" – chwali się Cindy31 na portalu Kafeteria.pl.
Za to Jarooo woli "na bezczela": "Ja tam nie bawię się w żadne podmianki. Wchodzimy do sklepu we trzech, jak przymierzam kurtkę czy spodnie i jak jestem gotów, to kumple zaczynają się szarpać niedaleko ochroniarza, ten interweniuje, a ja na bezczelnego wybiegam przez bramkę. Niech sobie piszczy".
Teraz strach sklepowych złodziei przed karą chyba jeszcze zmaleje. Od stycznia, po nowelizacji Kodeksu karnego, wzrasta bowiem kwota, do której kradzież nie jest jeszcze przestępstwem (zagrożonym więzieniem czy przynajmniej wysoką grzywną), a tylko wykroczeniem, które zazwyczaj kończy się wlepieniem mandatu przez wezwaną do sklepu policję.
Wojna o granicę
Od 1998 r. granicą między wykroczeniem a przestępstwem była kwota 250 zł. Doprowadzało to policję do białej gorączki, bo dochodzenie w sprawie kradzieży byle kurtki czy flakonika droższych perfum zmuszało ją do przesłuchiwania świadków i uruchamiania papierkowo-dokumentacyjnej procedury niczym przy kradzieży samochodu czy oszustwa na miliony złotych.
Dziesiątki tysięcy rocznie takich sklepowych przestępstw trafia potem do prokuratury, a później do zawalonych robotą i niewydolnych sądów, które znów przesłuchują, analizują sklepowe monitoringi i powołują biegłych. W efekcie sprawa o kradzież za kilkaset złotych, nierzadko kończąca się umorzeniem z braku dostatecznych dowodów bądź wyrokiem w zawieszeniu, kosztuje podatnika tysiące.
Źródło: http://biznes.onet.pl/profesor-z-kurczakiem-na-glowie,18572,5596936,1,prasa-detal